26 Lut

(De)moralizacje, wyzwania, światło.

by Maciej Topolski

Z Rafaelem Mediną rozmawia Maciej Topolski

Maciej Topolski: Pracujesz jako fotograf freelancer, jesteś również założycielem FLSH Magazine (http://flsh.com.br/). To internetowe czasopismo, jak czytam, „tworzy kolektyw zajmujący się tematyką ciała i seksu, zorientowaną na męską nagość, widzialność dysydenckich ciał i (de)moralizację seksu”. Na początek chciałbym zapytać o „widzialność dysydenckich ciał”. Co oznacza ten termin? I dlaczego stał on się jednym z najważniejszych tematów tego czasopisma?

Rafael Medina: Dysydenckie ciała to ciała poza normatywnością. Z początku FLSH Magazine postawiło sobie za cel ukazać szersze spektrum męskiego piękna. Skupionego nie na określonym modelu piękna, a raczej na tym, co czyni kogoś wyjątkowym. Miałem wrażenie, że większość homoerotycznych prac i w ogóle przedstawień męskiego ciała reprodukuje często obraz mężczyzny – supermęski, umięśniony i „gorący” – który z trudem daje się uzgodnić z rzeczywistością. Problem, na jaki wtedy natrafiłem, dotyczył niezadowolenia mężczyzn ze swojego ciała, nawet w tych przypadkach, gdy byli on całkiem nieźle zbudowani. Uświadomiłem sobie, że częścią tego problemu jest to, że ci mężczyźni nie czują się reprezentowani. Gdy patrzą na zdjęcia zamieszczone na instagramie i w czasopismach, widzą wyłącznie „idealnych ludzi”. Nie istnieją bowiem reprezentacje innych typów męskich: grubych, czarnych, starych, etc. Zgłębiając ten temat we FLSH Magazine, zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że istnieje szerokie spektrum ciał marginalizowanych. Ultrakobiecych mężczyzn, trans, osób o płynnej płciowości, etc. I zrozumieliśmy, że zwrócenie uwagi na te ciała, które znajdują się pomiędzy binarnymi płciowymi kategoriami, stanowi polityczny obowiązek.

MT: Czy obrazowanie ciał jest dla ciebie w jakiś sposób problematyczne? Pytam o to, ponieważ przyglądając się Twoim fotografiom, mam wrażenie, że nie istnieją żadne ograniczenia: ciała i przestrzenie są w pełni wyeksponowane (jak w pornografii, gdzie wszystko jest widzialne), poszczególne osoby, jak i pary otwierają swoją intymność na Twoje (nasze) spojrzenie, ostatecznie jedynym problem wydaje się światło.

RM: Dla mnie robienie zdjęć zaczyna się od tego, co problematyczne. Ale każdy projekt ma swój własny problem i nigdy nie można odpowiedzieć na niego w ten sam sposób. Dla przykładu, w jednym z moich ostatnich projektów, The Skin Deep, zająłem się homoseksualnymi mężczyznami powyżej sześćdziesiątki. Chciałem zrozumieć, jaką mają relację ze swoimi ciałami i swoją seksualnością. Zdecydowałem się na czarnobiałe zdjęcia, ponieważ w tym przypadku ważniejsze było podkreślenie bruzd, zmarszczek, znaków starzenia się ciała. Kolor rozpraszałby tylko uwagę. To bardzo prosty przykład. Ale chodzi tak naprawdę o tworzenie problemu, to znaczy wyzwania.

MT: Na jednym z Twoich zdjęć lustrzanka zastępuje Ci penisa. To znana koncepcja – wyrażona, między innymi, przez Susan Sontag w O fotografii – podług której aparat fotograficzny jest fallusem, i jest zdolny, tak samo jak spojrzenie, penetrować czyjeś ciało (some-body). Co myślisz o takim porównaniu, zwłaszcza w kontekście Twoich zdjęć, które w przeważającej części przedstawiają mężczyzn?

RM: Uważam, że istnieje jakiś rodzaj relacji między seksem a energią twórczą. Rzecz jasna, nie myślę tutaj o seksie jako takim, ale o energii seksualnej w szerszej perspektywie, o pożądaniu i napięciu pomiędzy ciałami i tym wszystkim, co ich dotyczy. Moim zdaniem napięcie seksualne jest zawsze obecne i stanowi dobrą okazję do robienia zdjęć. Fallus reprezentuje także władzę, ale ja nie przepadam za tą, jakoś naiwną, koncepcją władzy, podług której posiadam przewagę nad modelem, ponieważ dysponuję fallusem (aparatem). Siła bierze się z punktu przecięcia, z relacji między mną, aparatem i modelem, i ze wszystkiego, co pomiędzy.

MT: Będąc ostatnio w Polsce (w Krakowie), pracowałeś po raz pierwszy z kobietą. Dlaczego nie robiłeś tego wcześniej? Czy to kwestia Twojej seksualności? A może męskiego spojrzenia?

RM: To dotyczy mojej seksualności. Przed założeniem FLSH Magazine zajmowałem się fotografowaniem undergroundowych imprez queerowych w Brazylii. Fotografowałem wtedy przeważnie gejów, ale również queerowe i transgenderowe kobiety. W tamtym czasie nie zajmowały mnie ani portrety, ani ciała, chodziło przede wszystkim o dokumentowanie undergroundowej sceny. Zacząłem fotografować nagość wraz z rozpoczęciem działalności FLSH Magazine i, jak już wspomniałem, zaczęliśmy od tematu, od problemu, który dla siebie stworzyłem. To dla mnie niezwykle ważne. Temat mojej fotografii pojawia się w momencie, gdy mam problem, coś, co chciałbym lepiej zrozumieć. Problem w sensie tematu, który umieszcza nad twoją głową znak zapytania. Jako gej zastanawiałem się, dlaczego tak wielu znajomych homoseksualistów wstydzi się swoich ciał.

Ale to był dopiero początek. FLSH Magazine był dla mnie i nadal jest platformą umożliwiającą naukę. W swoich badaniach odmiennych i dysydenckich ciał mierzę się z kwestiami, o których nie miałem pojęcia na początku tej drogi. (I to jest właśnie piękne w myśleniu o różnicy i wielości, temat stale otwiera się i rozrasta.) Kiedy zaczęliśmy dyskutować o płynnej płciowości i politycznym wymiarze pracy fotografa, zacząłem uświadamiać sobie, że „gej” jest zbyt wąską kategorią, to wtedy po raz pierwszy zapragnąłem fotografować kobiety. Nosiłem to w sobie przez długi czas, czekając na odpowiedni moment.

Kiedy przyjechałem do Krakowa, Vala Foltyn i ja postanowiliśmy stworzyć otwarte queerowe studio fotograficzne w Kraków Art House, ten projekt był częścią Lamella Queer Art Project. Chcieliśmy wypełnić ten dom queerowymi ciałami, pokazać, że wszyscy one zamieszkują Kraków. Ponieważ, jak wiesz, jest wciąż niezwykle trudno żyć w Polsce w relacjach nienormatywnych. W tamtej chwili zrozumiałem, że w swojej pracy nie chcę już skupiać się wyłącznie na homoseksualnych mężczyznach, ale na osobach queer w szerokim sensie, to jest na każdym, kto nie wpisuje się w normy.

MT: Czy dostrzegasz jakieś różnice między Twoimi fotografiami a pornografią?

RM: Nie. Duża część moich fotografii jest otwarcie pornograficzna. Moje fotografie pokazują mężczyzn, którzy właśnie uprawiają seks, w czym sam czasem uczestniczę. Nie uważam, żeby moje fotografie były gorsze czy lepsze od tego, co rozumie się przez pornografię. Nie lubię też, gdy ktoś próbuje odróżniać pornografię i niby to erotyczną fotografię artystyczną. A to dlatego, że za takimi rozróżnieniami kryje się purytanizm seksualny i uprzedzenia wobec tych, który wybrali swobodne życie seksualne.

Jak wspomniałem wcześniej, wiele nauczyłem się dzięki FLSH Magazine. Dla mnie jest to podróż, która naprawdę otworzyła mi oczy i umysł na wiele spraw związanych z płcią i seksualnością. Na początku naszym problemem było ukazywanie odmiennych ciał. Rok później zorganizowaliśmy FLSH Party. Impreza była pomyślana tak, żeby stworzyć bezpieczne miejsce, gdzie ludzie mogą uwolnić swoje ciała i tańczyć nago. Po kilku edycjach ludzie zaczęli w trakcie imprezy uprawiać seks, to ciekawe, że byli w stanie to robić. Ale dlaczego nie? Wtedy pojawił się kolejny problem. Konserwatyści zaczęli oceniać i zawstydzać tych, którzy przychodzili na naszą imprezę.

Taki wpływ wywiera społeczeństwo o silnym katolickim podłożu. W tym społeczeństwie nasze ciała i życie seksualne są obarczone winą i wstydem. Ale z jakiego powodu mamy wstydzić się przyjemności? Dlaczego mamy uprawiać seks tylko w prywatnej przestrzeni? Z dala od spojrzeń innych? Seks jest przecież taki naturalny. Dlaczego demonizujemy i moralizujemy tę praktykę? Wszystkie te pytania pojawiały się w mojej głowie, aż wreszcie zrozumiałem, że FLSH Magazine powinno postawić sobie kolejne zadanie, to jest (de)moralizowanie seksu. Wtedy zaczęliśmy publikować cykle pornograficzne i artykuły dotyczące fetyszów, i wielu innych z tą kwestią związanych tematów.

W tym samym czasie zacząłem zastanawiać się nad granicą dzielącą pornografię i sztukę, a także dokumentować swoje własne życie seksualne. Robiłem zdjęcia ilekroć pojawiłem się na jakiejś prywatnej sex-party lub gdy pieprzyłem się z innym gościem.

MT: Przywiązujesz sporo uwagi do szczegółów ciała: blizn, fałd, plam, pieprzyków, włosków, kształtu pośladków, etc. Co dostrzegasz w tym cielesnych fragmentach? Czy te fragmenty mają odsyłać nas – gapiów – gdzieś dalej?

RM: Dla mnie te szczegóły sprawiają, że dana osoba jest wyjątkowa. W nich tkwi piękno. Ten pieprzyk, ten włosek „nie na miejscu”, ta mała dziwna rzecz, którą mamy – sprawiają, że twoje ciało jest wyjątkowe względem wszystkich innych ciał na świecie. Większość ludzi jest tym zawstydzonych, kiedy tak naprawdę powinni być dumni i przyjąć swoją wyjątkowość.

W przypadku blizn rzecz ma się inaczej. W nich zawiera się twoja historia zapisana w twoim ciele. Każda blizna przechowuje historię, nie musi to być wspaniała, odmieniająca życie historia. Może być najprostsza z możliwych. To, co najciekawsze jest zapisane na twoim ciele, to właśnie niesiesz przez życie. Podobnie jest z fałdami. Każde ciało opowiada własną historię.

http://instagram.com/rafaml

http://www.r-medina.com/