26 Lut

Czekając na objawienie – z Jerzym Kosałką, artystą i jurorem 43. Bielskiej Jesieni, rozmawia Martyna Kozak

by Martyna Kozak

 

MK: Dwa miesiące temu zostały ogłoszone wyniki 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień. Czy jest Pan zadowolony z tegorocznej edycji – z ilości prac i ich artystycznego poziomu? W tym roku zostały wystawione aż 194 obrazy. W niektórych recenzjach można przeczytać wręcz o przeładowaniu finałowej ekspozycji. Pan jako Przewodniczący Jury nie odniósł takiego wrażenia?

JK: Nie za bardzo zgadzam się z tymi opiniami. Od początku intencją moją i innych jurorów było przedstawienie jak najwięcej prac zgłoszonych do konkursu, zdając sobie sprawę z tego, że każdy fakt uczestniczenia, nawet w wystawie tylko towarzyszącej pracom wybranym, jest bardzo ważny dla absolwentów szkół artystycznych. Samo wyróżnienie poprzez udział w takiej wystawie, może stanowić dla młodego człowieka ważny początek kariery. Dlatego staraliśmy się pokazać wszystkie, naszym zdaniem, wartościowe prace. Poza tym mieliśmy takie możliwości - obok Galerii BWA stoi przepiękny budynek, który został wypożyczony na ten czas, w związku z czym, zyskaliśmy dwa razy więcej miejsca. Poza tym, taka wystawa jest bardziej reprezentatywna dla aktualnego stanu malarstwa. Zgłoszono prawie trzy tysiące prac, co świadczy o bardzo dużym zainteresowaniu biennale. Zatem absurdem byłaby ostra selekcja. Ja najchętniej pokazałbym wszystkie prace (śmiech).

MK: Zatem w kolejnych latach formuła konkursu prawdopodobnie pozostanie taka sama?

JK: Tak, tym bardziej, że samo biennale od lat utrzymuje wysoki poziom i prestiż, więc zainteresowanie będzie tylko większe.

MK: Był Pan Przewodniczącym Jury konkursu Bielska Jesień, a więc konkursu malarskiego, ale sam nazywa Pan siebie „malarzem niedzielnym”. Studiował Pan malarstwo na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, ale po studiach porzucił je. Dlaczego?

JK: W pewnym momencie odszedłem właściwie całkowicie od malarstwa. Po dyplomie czułem nim przesyt, poza tym był to bardzo specyficzny czas. Skończyłem ten kierunek w 1981 roku w stanie wojennym, więc możliwości i warunki tworzenia były ograniczone, także wystawianie prac. Nie chcę powiedzieć, że był to jedyny powód mojej rezygnacji, ale na pewno sprzyjało to rozmyślaniom co chciałbym osiągnąć, co lubię, czy malarstwo jest rzeczywiście tą drogą, którą wybieram na całe życie. Oczywiście nie przestałem zajmować się sztuką, bo zostałem nią chyba zarażony na całe życie, ale znalazłem inną formę wyrażania siebie i tak zacząłem robić obiekty.

MK: Obiekty były też po prostu ciekawsze w formie niż samo malarstwo?

JK: Tak, w pewnym momencie tak. Stwierdziłem, że nie mam dużych możliwości rozwoju jako malarz. To była też refleksja związana ze sztuką lat 80., ponieważ pojawił się wtedy bum na malarstwo jako reakcja na konceptualizm, pojawili się „Nowi dzicy”. I w kontekście tych genialnych obrazów, stwierdziłem, że jestem słaby w malowaniu i porzuciłem płótno malarskie. Zacząłem interesować się obiektami, wystawianiem w przestrzeni, a przede wszystkim ideą ready-made Marcela Duchampa – znaleźć coś, przerobić, wystawić… (śmiech).

MK: A jednak w 2009 roku powrócił Pan do malarstwa, zdobywając wiele wyróżnień na 39. Biennale Malarstwa Bielska Jesień. Z czego wynikał ten powrót?

JK: Było to podyktowane tym, że zacząłem myśleć o zrobieniu przewodu doktorskiego, ponieważ moja sytuacja materialna była wtedy skomplikowana. Stwierdziłem, że dobrze byłoby uzyskać dyplom i stały etat. Po ukończeniu studiów byłem wolnym strzelcem, wykonywałem zawód plastyka, pracowałem w reklamie, tworzyłem makiety dla architektów, ale nie żyłem ze sztuki. Jeżeli istniał rynek sztuki w Polsce, to kupowano przede wszystkim malarstwo, ale na pewno nie instalacje, bo do tego wciąż jeszcze nam daleko. W związku z tym dopiero w wieku 55 lat po raz pierwszy sprzedałem dzieło sztuki .

MK: A jakie dzieło sprzedał Pan jako pierwsze?

JK: To była słynna Bitwa pod Kłobuckiem. Bardzo się z tego cieszyłem, bo wyszło na to, że arkusz szarego papieru, z którego jest zrobiona, kupiłem za 50 groszy, a dostałem za nią 1000 złotych. I to mnie bardzo satysfakcjonowało (śmiech). Często zresztą nie kupuję elementów do moich obiektów, tylko znajduję je na starociach. Później pojawiły się regionalne Stowarzyszenia Zachęty Sztuki Współczesnej w ramach programu Ministra Kultury Waldemara Dąbrowskiego, które też zakupiły parę moich dzieł. W pewnym momencie pomyślałem, że trzeba wrócić na uczelnię, gdzie już wcześniej pracowałem jako asystent, ale nie umiałem się odnaleźć w jej strukturze - rzeczywistość lat 80. była wtedy dużo ciekawsza niż szkoła. Zasugerowano mi, że skoro skończyłem malarstwo i moim promotorem będzie malarz, to powinienem zrobić doktorat z malarstwa, czyli dyscypliny, której nie uprawiałem od 30 lat z wyjątkiem obrazów, których potrzebowałem do swoich instalacji. Traktowałem wtedy malarstwo instrumentalnie, a nie autonomicznie. No i przy tej okazji zdarzył się sukces na Bielskiej Jesieni. Sukces spektakularny, gdyż zostałem wyróżniony przez redakcję kilku pism artystycznych, w związku z czym na scenę wychodziłem więcej razy niż laureat nagrody Grand-Prix (śmiech). Ostatecznie zrezygnowałem z docentury, bo mimo wszystko nie potrafiłem przerzucić się na malarstwo. W tej chwili co prawda maluję, ale nieregularnie, więc wciąż można powiedzieć, że jestem „malarzem niedzielnym”.

MK: Mimo to zdecydował się Pan na bycie jurorem w konkursie malarskim.

JK: Tak, chociaż niektórzy wręcz zarzucili mi, że nie jestem malarzem, a zostałem zaproszony do bycia w jury konkursu malarskiego. Co to za jury, skoro Kosałka jest multimedialny – mówili. Ale czy żeby oceniać malarstwo, trzeba być rasowym malarzem? Może właśnie nie.

MK: Myśli Pan, że to może zapewniać nawet większy obiektywizm w ocenie prac, większy dystans?

JK: Tak myślę. Najważniejsze żeby mieć kontakt ze sztuką, wiedzieć co się dzieje. To było jury pochodzące z różnych światów i to sprawiło, że werdykt może nie był tak oczywisty. Mocno się kłóciliśmy, ale osiągnęliśmy kompromis między naszymi subiektywnymi opiniami.

MK: Komentując prace konkursowe, powiedział Pan, że w malarstwie „wszystko już było”, ale z drugiej strony czekał Pan na „objawienie”. Zatem czym miałoby być objawienie skoro wszystko już było?

JK: Mimo, iż wszystko już było, to zawsze mam nadzieję, że będzie objawienie. Liczę na cud, na to, że sztuka będzie burzyć stary porządek i budować nowy, że będzie proponować coś nowego, nawet wariackiego. Na debacie próbowano zarzucić jury konkursu, że jesteśmy schematyczni, że idziemy pewnym zachodnim trendem i nie proponujemy nic nowego. I wtedy właśnie padło to hasło, że „wszystko już było”. Trudno spojrzeć na jakiś obraz po raz pierwszy i nie mieć skojarzeń z danym nurtem czy artystą. Chyba kosmici musieliby przywieźć ten obraz (śmiech).

MK: Ale czy hasło, że wszystko już było nie usypia artystów? Może akceptują ten stan rzeczy i zamiast jeszcze bardziej poszukiwać nowości w malarstwie, uciekają np. w kierunku sztuki intermedialnej, gdzie mają większe szanse na bycie objawieniem?

JK: Przede wszystkim malarstwo pojawia się w konkretnej rzeczywistości i to ona się zmienia. Malarstwo komentując tą rzeczywistość też będzie się zmieniać, ale środki formalne mimo wszystko pozostaną takie same. Dlatego wciąż uważam, że wszystko już było, aczkolwiek to nie znaczy, że trzeba zaprzestać uprawiania sztuki, bo z tego można by wysnuć taki wniosek. Uprawianie sztuki zawsze ma sens.

MK: Konkurs internautów na najciekawszego artystę 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień wygrała Katarzyna Krauze-Romejko. Jej sztuka jest bliska sztuce naiwnej. Nie wydaje się Panu, że ten werdykt internetowej publiczności obrazuje rozdźwięk pomiędzy sztuką współczesną forsowaną przez muzea, galerie sztuki, a tym co podoba się przeciętnemu widzowi?

JK: Jest to ciekawy problem. Zacznę od tego, że konkursy internetowe nie mają dla mnie aż takiego znaczenia, bo pokazują średnią wypadkową opinii społeczeństwa, na którą często można wpływać różnymi środkami. Nie jest to zatem w pełni wiarygodna ocena. Ale jeżeli już tak jest, to mamy podział na sztukę wyrafinowaną i oddolną. I co teraz powinniśmy zrobić - zaakceptować i promować sztukę niższą czy jednak edukować społeczeństwo w stronę kultury wyższej? Należy jednak zauważyć, że w konkursie było też miejsce dla sztuki niezawodowej. Nawet jedno wyróżnienie zostało przyznane artystce amatorce. Specjalnie poszliśmy w tym kierunku, aby ten świat nieprofesjonalny zaprosić. Trzeba jednak zauważyć, że polskie społeczeństwo nie jest zbyt wyedukowane jeśli chodzi o kulturę wysoką, przez co sztuka współczesna jest taka niezrozumiała. Dlatego powinniśmy kłaść bardzo duży nacisk na edukację artystyczną i to jest również rola Bielskiej Jesieni.

MK: O swojej pracy Bitwa pod Kłobuckiem opowiadał Pan: „W 1986 roku wymyśliliśmy motto Luxus zaprasza na wojnę, a ja postanowiłem zobrazować naszą polską wojnę wewnętrzną, która wtedy tak mocno ujawniła się w kraju, gdzie linia podziału między „my” i „oni” przebiegała nie tylko na granicy partii politycznych, ale bardzo często także przez środek rodzinnego stołu. Postanowiłem namalować chaos”. Czy myśli Pan, że ta praca obrazuje także aktualną sytuację w Polsce? Może polska wewnętrzna wojna jest nawet silniejsza niż wtedy, gdy powstała praca?

JK: Nie pomyślałem wtedy, że ta sytuacja będzie na stałe. Bo tak to teraz widzę, że jest to bardzo głęboki rów, wręcz rwąca rzeka, która dzieli społeczeństwo. Nie dość, że jest to bardzo trwałe zjawisko, to jeszcze się pogłębia. Po wyborach w 2015 roku, gdy zaczęły się kłopoty z demokracją postanowiłem spalić Bitwę pod Kłobuckiem, żeby odczarować, aby w ten artystyczno-magiczny sposób zniszczyć podział na my i oni. W Lublinie, w Galerii Labirynt, odbyła się wystawa i debata pt. DE-MO-KRA-CJA, podczas której artystyczne środowisko dyskutowało jak zachować się wobec coraz bardziej skomplikowanej sytuacji politycznej, która zaczyna dotykać także sztuki. Pamiętam, że rozpowszechniałem tam czarne wizje, które niestety znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale wtedy wszyscy uważali, że przesadzam. Bitwa pod Kłobuckiem została tam spalona, ale sytuacja się nie zmieniła.

MK: Wiele Pańskich prac nawiązuje do polskiego etosu narodowo-religijnego i światopoglądu w Polsce. Czy stworzył Pan ostatnio jakieś nowe prace, które komentują obecną sytuację polityczną i społeczną w naszym kraju?

JK: Tak, w swojej działalności zajmuję się przede wszystkim komentowaniem rzeczywistości, dlatego w czasie od ostatnich wyborów takie prace również powstały. Jedna dotyczy np. sekty smoleńskiej i będzie wystawiana w lutym na wystawie ZPAP. Zrobiłem też pracę dotyczącą spalenia kukły Żyda na wrocławskim rynku w ubiegłym roku.

MK: A czy sztuka może mieć bezpośredni wpływ na rzeczywistość czy tylko ją komentuje?

JK: Sztuka przede wszystkim komentuje. Nie wierzę w jej bezpośredni wpływ na rzeczywistość. Wierzę natomiast, że poprzez swoje istnienie i oddziaływanie może wpływać na człowieka, który jest w stanie zmieniać zastany porządek rzeczy. Aczkolwiek jest to proces, nie możemy się spodziewać skutków natychmiastowych, chociaż oczywiście zdarzają się takie przypadki jak np. The Living Theatre w Stanach Zjednoczonych, gdzie spektakle teatralne przeradzały się w prawdziwe demonstracje obywatelskie. Zdarza się to jednak rzadko.

MK: A uważa Pan, że sztuka jest dziś wolna? Coraz częściej widać kampanie na rzecz wolności sztuki w Polsce, takie jak Kultura Niepodległa, #kochampolskiekino. Czy sztuki wizualne są wolne?

JK: Zaczynają się już działania opresyjne wobec kultury wizualnej, przykładem mogą być chociażby działania wobec dyrektor Muzeum Współczesnego we Wrocławiu. Najbardziej widoczne jest to w sferze teatru, bo jest to sztuka, która przyciąga tłumy. Sztuki wizualne może jeszcze tak nie cierpią, ale to nie znaczy, że ta sfera zostanie odpuszczona przez ludzi, którzy chcą budować nowe państwo i nowego obywatela. Na razie trzeba sobie zbudować instrumenty do egzekwowania tego tak, by nie było problemu z ujarzmieniem krnąbrnych artystów. Czarno to widzę (śmiech). Aczkolwiek taka sytuacja może być bardzo ciekawa dla artysty. Nietrudno być artystą, gdzie żyje się i tworzy z dotacji, grantów. W tym sensie myślę, że sztukę czeka ciekawy okres. Artyści wszystkich sztuk łączcie się!