13 Maj

„Uchylone drzwi pandemii” – z Barbarą Banaś, jedną z kuratorek wystawy „ByPass. Wystawa pandemiczna” w Pawilonie Czterech Kopuł we Wrocławiu rozmawia Mateusz M. Bieczyński

by Mateusz M. Bieczyński

 

Mateusz M. Bieczyński: Pawilon Czterech Kopuł 5 maja 2021 wznowił działalność po przerwie prezentacją wystawy „ByPass”. Zanim o niej porozmawiamy chciałbym zapytać o to jak wykorzystali Państwo w Muzeum Narodowym we Wrocławiu okres przymusowego zamknięcia?

Barbara Banaś: Ubiegły rok był dla nas w wielu aspektach trudny. Z drugiej strony był  także doświadczeniem nowym i, mimo wszystko, bardzo pożytecznym, na wielu płaszczyznach. Zmienność sytuacji, ciągłe otwieranie i zamykanie muzeum, jak również związany z tym stan nieustannej niepewności, odnośnie tego czy nastąpi kolejny lock-down, sprawiły, że zdecydowaliśmy się na dokonanie zmian programowych. Odsunęliśmy na później te działania wystawiennicze, które prowadzenia miały być zwieńczeniem długoterminowych badań i wiązały się z wieloma przygotowaniami, a zwłaszcza z licznymi wypożyczeniami zewnętrznymi. Powodem takiej decyzji było poczucie, że trochę nam byłoby szkoda, gdyby miała powstać wystawa o charakterze czasowym, wymagająca sporych przygotowań dostępna dla widzów jednak jedynie on-line, w Internecie. Nie o to przecież chodzi w naszej pracy, a z całą pewnością nie tylko o to. Przecież to bezpośredni kontakt odbiorcy z dziełem sztuki jest warunkiem niezbędnym do pełnego jej odczucia, przeżycia, doświadczenia. Decydując się, aby odsunąć w czasie te wystawy wcześniej przewidziane w naszym kalendarzu musieliśmy jednocześnie zapytać o to, co zrobić w ich miejsce. Co w zamian? Pytanie to zostało postawione przy pełnej świadomości tego, że uchylą się w końcu drzwi pandemii i nasz odbiorca do nas wróci. Wiedzieliśmy, że musimy być na ten moment gotowi. Odpowiedź musiała uwzględniać wewnętrzne ograniczenia, które mieliśmy w pracy: mniejsza liczba osób w pracy, rotacyjność kadry związana z wymogami pandemicznymi. Przy okazji dokonaliśmy przeglądu naszej kolekcji. Robiąc badania naszych zbiorów stwierdziłam, że może właśnie to jest dobra okazja, żeby pokazać to, co się kryje w zasobach magazynowych.

 

MB: I w ten sposób płynnie przeszliśmy od pandemii w muzeum do wystawy, która jest odpowiedzią na sytuację tą pandemię wywołaną. Na czym polega koncepcja kuratorska wystawy „ByPass”?

 

BB: Jak wiadomo, Pawilon Czterech Kopuł jest przestrzenią piękną, pojemną i wystawienniczo szalenie kuszącą, jednakże ma swoje przestrzenne ograniczenia. Nie wszystko, co znajduje się w kolekcji jest prezentowane na wystawie stałej. To, co tu pokazujemy to zaledwie garstka prac. Jest to reprezentacja kolekcji, czyli wybór obiektów, które uznaliśmy za najcenniejsze, najciekawsze w obszarze narracji, wokół której wystawa stała została zbudowana. Ogromne bogactwo zbiorów pozostaje natomiast ukryte w magazynach. Dopiero przegląd całości uzmysławia, jaki charakter ma ta kolekcja. Pozwala zrozumieć, że nie jest to zamknięty, koherentny zbiór. Mamy różne działy, mamy różne dyscypliny artystyczne, które budują kolekcję sztuki współczesnej. Dla zespołu kuratorskiego proces tworzenia wystawy był ciekawy. Dał nam możliwość przyjrzenia się temu, co mamy i dokonania karkołomnego wyboru tych obiektów, które można by pokazać na wystawie pandemicznej.

 

MB: Częściowo wyzwanie, przed którym stanął zespół kuratorski oddaje tytuł wystawy – „ByPass”. Kryje on w sobie pewną dwuznaczność. Jak należy go rozumieć?

 

BB: Tytuł jest przewrotny, ale też łatwo daje się zrozumieć. Słowo „ByPass” kojarzy nam się jednoznacznie z kontekstem medycznym. Jest to określenie na zabieg ratunkowy, operację, która ratuje biedne, chore serce i pozwala mu przetrwać przez kolejne lata. Tytuł oddaje to jak zespół kuratorski potraktował sytuację pandemiczną. „ByPass” jest dla nas momentem złapania oddechu i wyjścia na prostą do normalności, do której dążymy.

Drugie znaczenie zawarte w tytule, czyli „objazd”, „obejście”, nawiązuje do tego o czym wystawa jest. Ten drugi sens stanowi nawiązanie do sposobu przestrzennej organizacji wystawy oraz klucza alfabetycznego wedle którego została uporządkowana jej treść.  Wchodzi się na nią poprzez ekspozycję kolekcji stałej. Chciałyśmy w ten sposób podkreślić, że „ByPass” stanowi kontynuację i uzupełnienie tego, co na co dzień można zobaczyć w Pawilonie. Związek wystawy stałej i czasowej został sumarycznie wyrażony także poprzez stworzony na tę okoliczność znak graficzny. Został on opracowany przez Grupę Projektor odpowiedzialną za wizualną identyfikację wystawy. Ma on formę ósemki, wstęgi Moebiusa. Nawiązuje do obchodzenia, do nieskończoności, do jakiegoś miksowania się różnych dróg, które budujemy na obu wystawach. Można oczywiście rozwijać wiele innych konotacji znaczeniowych tego tytułu. Traktowaliśmy tę wystawę jako rozruch przed powrotem do normalnego funkcjonowania Muzeum. Udostępniliśmy ją widzom 27 lutego, no i jak wiemy, także i ta prezentacja musiał ulec „zamrożeniu” w trakcie kolejnego zamknięcia instytucji kultury. Cieszę się, że teraz ponownie choć na chwilę, bo do 23 maja, dostępna jest ponownie.

 

MB: W drugim członie tytułu odnajdujemy „znak czasu”. Jest to odwołanie do kontekstu, w którym wystawa została zorganizowana. Użyte sformułowanie – „wystawa pandemiczna” – zapisze się na stałe w kronikach wydarzeń kulturalnych. Jeżeli ktoś po latach będzie przeglądać taki wyraz, to od razu będzie wiedział w jakim czasie „ByPass” się odbywał. Jaka jest logika zwiedzania wystawy?

 

BB: Tworzenie tej wystawy było dla nas zabawą. Może nie powinnam się przyznawać do tego, że w poważnej pracy kuratora zdarzają się takie momenty. Ale jednak tak było, mimo wszystko. Dla całego zespołu przygotowanie tej wystawy było optymistycznym akcentem w pracy w trudnych czasach. Stwierdziłyśmy, że jedynym kluczem porządkującym wybrane eksponaty będzie porządek alfabetyczny. Jedynie taki klucz nie narzuca żadnych innych interpretacji, a przede wszystkim nie zawiera w sobie ukrytego wartościowania. Jest najlepszy dla wystawy przeglądowej. Na wystawie widz przemieszcza się zatem od A do litery Ż. Dodatkowo, ponieważ jesteśmy załogą kobiecą, więc postanowiłyśmy postawić na parytet damsko-męski. Chciałyśmy, aby była równa reprezentacja obu płci na wystawie. Łatwo się oczywiście domyślić, bo wystarczy wziąć katalog zbiorów naszego muzeum, że litery alfabetu nierównomiernie obdzielone są nazwiskami twórców rozmaitych. W związku z tym zdarzało się, że w niektórych przypadkach nasz wybór był ograniczony do tego jednego obiektu i dzieła, które znajdują się w kolekcji.

 

MB: Czy każda litera alfabetu została zagospodarowana?

 

BB: Tak, każdą literę reprezentuje – tak można powiedzieć – dwójka artystów – kobieta i mężczyzna. To była podstawowa zasada organizacji wystawy. Starałyśmy się też w miarę możliwości przedstawiać szerszy dorobek niektórych artystów, czyli większą liczbę ich prac – dwie, trzy lub więcej. Dotyczy to w szczególności fotografii lub prac mniejszych, bardziej kameralnych. Taki dobór miał na celu zachowanie pewnej wizualnej równowagi. Przy planowaniu ekspozycji miałyśmy także cały czas z tyłu głowy bardzo silne myślenie o tym, że wszystkie obiekty, które się tutaj pojawiają powinny rozmawiać ze sobą. Powinny także wchodzić w interakcję z tematami wystawy stałej, aby były odczytywane jako pewna jej kontynuacja.

 

MB: Zdradźmy czytelnikom kilka nazwisk artystów, których prace można zobaczyć w Pawilonie…

 

BB: Pod literą „A” kryje się zestawienie dwójki artystów. Są to Zofia Artymowska i Getulio Alviani. On to włoski przedstawiciel abstrakcji geometrycznej i pop-artu. Ona to polska artystka, reprezentantka niezwykle barwnego nurtu abstrakcjonizmu zafascynowana formą cylindryczną i budująca z niej „polifonie” odwołujące się do struktur muzycznego zapisu. Wraz z każdą literą pojawia się kolejne zestawienie, a z nim oczywiście kolejne tropy interpretacyjne. Starałyśmy się, aby wystawa była bardzo zróżnicowana, aby widz przemieszczając się miał możliwość spotykania się z różnymi technikami, różnymi czasookresami. Chciałyśmy, aby został skonfrontowany z szerokim wachlarzem spojrzeń na twórczość artystyczną. Kolejne zestawienie, pod literą „B” to fotograficzny dziennik Anny Marii Bohdziewicz, który przez młodsze koleżanki z zespołu kuratorskiego został określony mianem Facebooka z lat 80-tych. Tak samo jak dzisiaj informujemy w mediach społecznościowych co robimy i gdzie jesteśmy, tak samo artystka poprzez swoje fotograficzne rejestracje tworzyła obraz PRL-owskiej rzeczywistości. Dla równowagi, w zestawieniu tym pojawia się Adam Bujak, którego wystawę niedawno można było oglądać w Muzeum Narodowym w Krakowie. Tutaj zaprezentowane prace pochodzą z okresu jego twórczości, w którym fascynował się misteriami religijnymi.

 

MB: Czy któraś z prac zaprezentowanych na wystawie jest Pani szczególnie bliska?

 

BB: Oczywiście mam swoje ulubione prace. Specjalność zobowiązuje, a ponieważ prowadzę dział ceramiki i szkła współczesnego, zdecydowałyśmy się dokonać na wystawie pewnego wyłomu. Ceramika i szkło nie są prezentowane w obszarach kolekcji stałej. Posiadają swoją odrębną wystawę w gmachu głównym Muzeum Narodowego we Wrocławiu zatytułowaną „Cudo-Twórcy”, na której znajduje się rozległa kolekcja ceramiki artystycznej i szkła XX wieku. I tak, na wystawie „ByPass” mamy prace wrocławskiej ceramiczki, prof. Krystyny Cybińskiej, jak również kompozycje szklane z wczesnych lat 70. XX wieku Ludwika Ferenca. Jest to pewien sygnał obecności tych dyscyplin w sztuce współczesnej i zbiorach Muzeum.

Przyznam, że moją ulubioną pracą na wystawie są jednak bardzo skromne, znajdujące się na końcu ciągu amfiladowego prace graficzne, rysunkowe, kolaże Krzesławy Maliszewskiej-Mazurkiewicz. To wrocławska artystka, nestorka swego czasu, niedawno zmarła, która znana jest zapewne w środowisku lokalnym głównie jako portrecistka. Na wystawie natomiast znalazły się mniej znane, bardzo liryczne, groteskowe, utrzymane w klimacie lat 50. i 60. XX wieku ilustracje przygotowywane przez nią na potrzeby miesięcznika „Odra”. Uwiodły mnie one swoją poetyckością, subtelnością opowieści. Grafika też nie często pojawia się na wystawach, więc tym cenniejsza jest możliwość obejrzenia tych właśnie prac. Konfrontujemy widza z ich wizerunkami gazetowymi. Gdy pierwszy raz się z nimi zetknęłam była zaskoczona. „Odra” kojarzy się z formatem niedużym, poręcznym. Zaprezentowane przez nas gazety pokazują, że „Odra” w 1957 roku była to wielka płachta. To zmienia kontekst odczytywania pracy o charakterze graficznym. Jednocześnie przykład ten uświadamia skromność środków, którymi wówczas dysponowano na polu edytorskim i drukarskim.

 

MB: Przypadkowy pretekst do organizacji wystawy zaowocował więc stworzeniem okazji do niecodziennych odkryć.

 

BB: To było celowe działanie. Pokazanie prac artystów, którzy sytuują się na obrzeżach naszej świadomości; którzy nie są tuzami, o których nie mówi się na co dzień, a jednak pozostawili po sobie coś ciekawego stwarza możliwość odkrycia ich na nowo. Przy okazji przypadkowo budujemy pewne relacje partnerskie/małżeńskie. Na wystawie stałej znajdują się mężowie i żony, a tutaj, na wystawie czasowej ich drugie połówki. Na przykład prace Andrzeja Lachowicza znalazły się na wystawie „ByPass”, a na stałej są prace Natalii Lach Lachowicz.

Duże zróżnicowanie prac daje też wyobrażenie o wieloaspektowości posiadanej przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu kolekcji sztuki współczesnej.

Kiedy dokonywałyśmy wyboru, dostrzegłyśmy pewien rodzaj niezdecydowania, który cechował wybory kuratorskie w latach 60.  czy wczesnych 70. XX wieku. Trafiły wówczas do zbiorów Muzeum prace, które nie miały swojej kontynuacji w czasach późniejszych. Kolekcję kształtował jak wiadomo przede wszystkim wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego, Mariusz Hermansdorfer swoimi wyborami. Widać wyraźnie od którego momentu ta optyka zbiorów się bardzo jasno krystalizuje i pewne wątki, nurty, zjawiska, które nie były nią objęte są tylko elementami, występują w formie pojedynczych egzemplarzy.

 

MB: Czy zatem wystawa ta jest również świadectwem zmiany w muzealnej polityce kształtowania kolekcji? Czy wyznacza jakieś kierunki jej dalszego rozwoju?

 

BB: Myślę, że na pewno tak. Proszę wziąć pod uwagę to, że po tak długim funkcjonowaniu kolekcji pod opieką jednego kuratora jego następcy, a za takich się uważamy, stają przed wyzwaniem. Nie ma tutaj możliwości, aby całkowicie porzucić pewien wytyczony tor. Oczywiście wiadomo, że jest to kolekcja bardzo wartościowa, jeżeli chodzi o niektóre zjawiska w sztuce polskiej niewątpliwie najlepsza w kraju. W tym zakresie kontynuacja jej linii programowej jest niezbędna. Trzeba jednak równocześnie otwierać się na nowe zjawiska. Trzeba mieć na względzie to, co dzieje się w sztuce współcześnie. Przejrzenie zbiorów przy okazji organizacji przeglądowej wystawy będzie dla nas z całą pewnością ważnym impulsem do budowania nowego programu kolekcji. Jest to dzisiaj zadaniem dość trudnym. Trudniejszym niż w latach 70-tych. Dzisiaj muzeów zajmujących się budowaniem zbiorów sztuki współczesnej jest o wiele więcej. Każde z nich chciałoby wypracować jakąś własną koncepcję i rozpoznawalność. Nam też na tym zależy. Nie chcemy iść utartymi drogami. Chcemy budować pomosty pomiędzy tym co zostało skonstruowane przez Hermansdorfera a naszą współczesnością.

 

MB: Odwołując się do używanej przez Panią liczby mnogiej nie mogę nie zapytać czy zatem mamy do czynienia z momentem przestawienia się Muzeum z formatu jednoosobowego zarządzania kolekcją przez kuratora do kolektywnego jej rozwoju przez zespół kuratorek?

 

BB: Tak. Ma to swoje konsekwencje. Myślę, że zmienił się klimat działania i funkcjonowania Muzeum. To nie znaczy oczywiście, że w naszym zespole nie ma silnych indywidualności. Jak najbardziej są. Jednocześnie ten zespół jest zespołem bardzo młodym. Odejście dyrektora Hermansdorfera zbiegło się bowiem ze zmianą pokoleniową w ogóle. Nastąpiło odmłodzenie całego zespoły muzealnego. W tej chwili w naszym, kobiecym gronie mamy kuratorki, które są na początku swojej drogi muzealniczej, naukowej, krytycznej. Są zaledwie kilka lub kilkanaście lat po studiach i mają zupełnie inny ogląd, inne spojrzenie i priorytety. Dlatego też dyskusja wewnątrz zespołu jest bardzo ciekawa. Jako osoba funkcjonująca w środowisku muzealnym od kilkunastu lat sama z ciekawością przyglądam się wyborom dokonywanym świeżym okiem przez młode koleżanki. Dajemy im szansę na to, żeby szukały modelu dla swoich kolekcji. Kolekcja ta jest bowiem podzielona na dyscypliny artystyczne. Ten podział postanowiłyśmy zachować. Większość placówek muzealnych zajmujących się sztuką współczesną to jeden dział, który nie ma tego rozgraniczenia na dyscypliny. To ma też swoje zakorzenienie w owej interdyscyplinarności sztuki współczesnej, która łączy rozmaite środki wyrazu, ale tutaj robienie takiej rewolucji i demontowanie tej struktury, która została ukształtowana w latach 60. i 70. nie miałoby większego sensu. Mam nadzieję, że w kolejnych latach nasza kolekcja powiększy się i wówczas ten jej nowy rys stanie się zauważalny.